wtorek, 28 stycznia 2014

O armatkach z błyskiem



Źródło: grainedit.com

Ostatnio rząd Wlk. Brytanii odrzucił prośbę władz Londynu o sfinansowanie zakupu armatek wodnych. Armatki miały znaleźć się na wyposażeniu londyńskiej policji na wypadek zamieszek podobnych do tych z roku 2011. Guardian napisał na ten temat artykuł, pod którym rozgorzała dyskusja na forum. Dyskusja różniła się formą od podobnych dyskusji na polskich forach internetowych, co dowodzi, że albo nie dorównujemy Brytyjczykom umiejętnością debatowania o sprawach ważnych i kontrowersyjnych, albo skuteczności brytyjskich moderatorów. Niektóre wypowiedzi były wręcz błyskotliwe, więc postanowiłam przytoczyć jedną dla przykładu:


User X: Out of interest, how much is a water cannon?

User Y: It costs the sovereignty of the people, the dignity of the government, and around $430,000. Seeing as they've already spent the first two, it's a bargain really. 


Takich wpisów na forach sobie i wam życzę! 



środa, 22 stycznia 2014

Szokujące fakty quasi kulturalne

Opowiadając komuś ostatnio o filmie “Rydwany ognia” ze zdumieniem odkryłam, że angielski tytuł odpowiada polskiemu tytułowi. Chariots of fire = rydwany ognia, tak po prostu. Nie: „Zabójczo szybkie rydwany ognia” ani „”Śmiertelne rydwany ognia”, a nawet nie „Zakochane rydwany ognia”. Widać, że film ukazał się w czasach, kiedy to tłumacz, a nie dystrybutor, decydował o tytule na afiszu. Dziś natomiast francuski film „Molière” staje się polskim „Zakochanym Molierem”. Dystrybutor na pewno chciał dobrze i wiedział, że sam Molier się nie sprzeda i tylko miłość może go uratować. Podobnie angielski tytuł filmu o Jane Austen „Becoming Jane” zyskał swojski odpowiednik „Zakochana Jane”. Choć to akurat można wybaczyć, bo „becoming” w tym kontekście można rozumieć dwojako. Mniej trudny do przetłumaczenia był tytuł francuskiego filmu „Capital”, bo kapitał nie tylko podobnie brzmi, ale i znaczenia w wielu językach europejskich ma podobne. Jednak w Polsce film dystrybuowany był pod tytułem „Żądza bankiera”. Żądza to seks, a jak wiadomo „sex sells”. W ten sposób nie tylko media, ale i kultura się tabloidyzuje. Czego ostatnim dowodem stał się polski tytuł książki Jorisa Luyendrijka, w holenderskim oryginale brzmiący: „Het zijn net mensen”. W swobodnym tłumaczeniu na polski „ludzie tacy jak my”, co zresztą pokrywa się z tytułem, pod jakim książka została opublikowana na rynku angielskim: „People like us”. Polski wydawca uznał to jednak za banał i na okładce umieścił taką oto frazę: „Szokujące fakty z życia reportera”. Empik tak opisuje treść książki: „niezwykła opowieść o tym, jak media filtrują, przekształcają i manipulują obraz Bliskiego Wschodu”. Nie tylko Bliskiego Wschodu i nie tylko media, chciałoby się rzec.

Live sourcing


piątek, 17 stycznia 2014

Znani nieznani


Na fali promocji filmu „The wolf of Wall Street” sporo wszędzie ostatnio Martina Scorsese. W nominacjach do Oskara na przykład. Dziś TVN pokazuje „Infiltrację”, ze świetną rolą Leonardo di Caprio i nieco zbyt gwiazdorskim Jackiem Nicholsonem.
Canal+ z kolei pokazał dokument nakręcony przez Scorsese o George’u Harrisonie, jednym z dwóch mniej znanych Beatlesów. Okazuje się, że Harrison był nie tylko świetnym muzykiem, ale także wspaniałym człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru. To między innymi on sfinansował produkcję „Monty Python’s Life of Brian” kiedy pierwotny producent filmu po przeczytaniu scenariusza wycofał się na dwa dni przed rozpoczęciem zdjęć. O jego poczuciu humoru świadczy też inna historia. W grudniu 1999 roku do domu Harrisonów wtargnął naćpany wariat, któremu udało mu się dostać do sypialni na piętrze i tam kilkakrotnie ugodzić George’a Harrisona nożem i poturbować jego żonę. Małżonkom udało się w końcu obezwładnić napastnika. Przyjechała policja i pogotowie. Okazało się, że Harrison był tak mocno ranny, że musiał być transportowany na noszach. Kilka dni wcześniej w domu Harrisonów zaczęło pracę dwoje nowych ludzi. Kiedy Harrisona znoszono z góry, ludzie ci stali przy schodach, a on, ledwie mogąc mówić zapytał: „And how do you like the job so far?...”

wtorek, 7 stycznia 2014

How are you? - i co teraz

Kiedy Polak pyta Polaka: “Co słychać?” wiadomo, że należy odpowiedzieć: „Stara bida”. Chyba że ci Polacy to warszawiacy, wówczas odpowiedź brzmi: „Fantastycznie!” lub „Świetnie” lub „Doskonale” albo też „Znakomicie”. W wersji niecenzuralnej, lecz częściej spotykanej: „Za-pip!-iście”.
Angielskie niewinne „How are you?” statystycznego Polaka (ale nie warszawiaka!) wpędza w popłoch, dlatego na dobry początek roku podrzucam kilka podpowiedzi, które nawet skategoryzowałam, żeby było łatwiej wybrać.

Dla zwolenników stylu „starej bidy”:
I’m fine, mind your own business!
I can’t complain… I’ve tried, but no one listens
Fine, since I’ve given up hope

Dla urodzonych optymistów:
Excellent, but improving!
So good I should be illegal
Great, I’m so great I almost can’t stand it

Dla radosnych inaczej:
Worse than yesterday but better than tomorrow

Dla wielbicieli zwierząt domowych:
And how’s your dog?

Dla ukochanych finansistów:
If I were any better, Warren Buffett would buy me

Dla wielbicieli zdrowego stylu życia:
If I was doing any better, vitamins would be taking me!

Dla Kłapouchego:
I’m not unwell thank you.

Dla Antoniego Maciarewicza:
Why? What did you hear?
Google before you Tweet is the new think before you speak.